niedziela, 25 grudnia 2016

Rozdział 63: On jest mój.



Kathe POV'

Siedziałam wtulona w Justin’a na kanapie, w salonie od ponad godziny. Na zegarze widniała godzina 3 rano, ale nikt z nas nie miał zamiaru iść spać.
Po tym, jak zamknęłam się w tym dziwnym pomieszczeniu minęło dobre pół godziny, aż w końcu Justin po mnie przyszedł.
Cieszyłam się cholernie bardzo, że nikomu nie stała się krzywda.

- Więc jesteśmy wspólnego zdania, że to robota Blackness’ów, bo wiadomo że Walker niebyły w stanie zrobić w pojedynkę takiego zamieszania, ale do cholery czego mogą chcieć?- Luke usiadł prosto i przeczesał dłonią swoje włosy, prawdopodobnie zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Nie są stąd, więc moim zdaniem jedyne na czym może im zależeć to nasze tereny. Prawdopodobnie chcą rozszerzyć swoje działania.- odpowiedział Chaz.
Poprawiłam się na kolanach Justin’a, przyciskając bardziej głowę do jego klatki piersiowej i wsłuchując się równocześnie w bicie serca szatyna, jak i rozmowę chłopców.
- I najszybszym sposobem będzie pozbycie się nas.- dokończył Max.
- Ale dlaczego rozpoczęli wszystko od Kathe?- zapytał Ryan.
Poczułam jak ciało szatyna gwałtownie się napina. Chłopak objął mnie mocniej w tali, przez co westchnęłam zadowolona.
- Zniszczymy ich szybciej, zanim, kurwa, wykonają jakikolwiek krok.- warknął Justin.- W ciągu 24 godzin musimy mieć wszystkie najważniejsze informacje na ich temat a potem pomyślimy od czego zacząć.
- A co z Walker’em?- zapytał Chris.
Justin przez chwilę się nie odzywał a kiedy już to zrobił na moim ciele pojawiła się gęsia skóra, z powodu pojawiających się w mojej głowie wyobrażeń.
- Kevin zadzwoni do Walkera i poprosi o spotkanie. Zamiast niego pojawimy się my i pozbędziemy się kolejnego problemu. Pozbycie się Blackness’ów jest od dzisiaj naszym priorytetem i nie będę bawił się w jakieś jebane podchody. Na dzisiaj to tyle, byłoby najlepiej jeśli o 6 rano wszyscy byliby na nogach.- Justin podniósł się do góry i podtrzymał mnie, abym nie upadła.
Pożegnałam się z chłopcami i ruszyłam z chłopakiem na górę.
Po wkroczeniu do pokoju chłopak zamknął za nami drzwi i pociągnął mnie za rękę w stronę łóżka, usiadł na nim i wciągnął mnie na swoje kolana, obejmując mnie w tali.
- Nie pozwolę aby ktokolwiek Cię skrzywdził.- warknął i przyciągnął mnie do swojej klatki piersiowej, przytulając mocno.
- Wiem, Justin, wiem.-oddałam uścisk i wtuliłam głowę w jego szyję.
- Kocham Cię.- gwałtownie odsunęłam się od chłopaka i z ogromnym uśmiechem na ustach oparłam swoje czoło o jego.
Justin zaśmiał się widząc moją minę i cmoknął mnie w usta.
- Ja też Cię kocham.- powiedziałam, wzdychając zadowolona.
Nigdy nie pomyślałabym, że dwa słowa z ust chłopaka mogą za każdym razem sprawiać tyle radości i przyjemnych uczuć.
- Idziesz do szkoły?- zapytał po chwili ciszy.
Pokiwałam głową i uśmiechnęłam się lekko, na co Bieber westchnął.
- W porządku. Odwiozę Cię, a teraz idziemy spać, chyba że chcesz aby ludzie w szkole widząc Cię, pomyśleli jak bardzo wymęczyłem Cię w nocy.- wyszczerzył się na co przewróciłam oczami.
- Tak, jasne.- zaśmiałam się i zeszłam z kolan chłopaka. Zdjęłam buty i wgramoliłam się pod zimną kołdrę, nie mając sił się rozbierać.
- Jeszcze zobaczysz. Przekonasz się o tym, szybciej niż myślisz.- uśmiechnął się i kilka sekund później dołączył do mnie, również nie fatygując się ze zdjęciem ubrań.
Wtuliłam się w ciało chłopaka i odchyliłam głowę lekko do tyłu, aby pocałować jego szczękę.


Mruknęłam i mimowolnie odchyliłam głowę w bok, kiedy poczułam ciepłe pocałunki składane na mojej szyi, które schodziły coraz niżej. Otworzyłam niechętnie oczy i uchyliłam się bardziej w bok, a następnie spojrzałam na nachylającego się nade mną chłopaka.
- Dzień Dobry.- uśmiechnął się pokazując swoje białe ząbki.
Szatyn był już ubrany w świeże ubrania i pachniał męskich żelem pod prysznic.
- Która godzina?- zapytałam a następnie odchrząknęłam, słysząc swoją chrypkę.
- 8, jeśli nie chcesz się spóźnić do szkoły, to wstawaj.- cmoknął mnie ostatni raz w szyję i wstał idąc w kierunku drzwi. Przechodząc przez próg, obrócił głowę w moją stronę.
- Śniadanie będzie na ciebie czekać na dole.- oznajmił i zniknął.
Przetarłam piąstkami oczy i z wielką niechęcią podniosłam się z łóżka. Podeszłam do torby, którą przywiozłam tutaj wczoraj, ze swojego domu. Zabrałam potrzebne mi rzeczy i zamknęłam się z nimi w łazience.

Już schodząc po schodach, dało się poczuć niezidentyfikowany, przyjemny zapach. Skierowałam się do kuchni i przechodząc przez salon przywitałam się krótkim „Dzień Dobry” z chłopcami. Zatrzymałam się zdziwiona w progu kuchni, a następnie podeszłam cicho do obróconego do mnie plecami chłopaka i objęłam go w pasie. Justin nawet nie drgnął, przez co wydęłam lekko wargi, niezadowolona.
- Skarbie, robiąc to co robię mam całkiem dobrze wyczulony słuch i doskonale słyszałem twoje „Dzień Dobry”.- zaśmiał się i obrócił się do mnie przodem.
Zerknęłam przez jego ramię i uśmiechnęłam się.
- A jednak umiesz gotować?- podniosłam do góry brwi, przyglądając się przepysznie wyglądającemu omletowi.
- Czasami trzeba.- wzruszył ramionami.
Odsunęłam się od Bieber’a i zaplotłam ramiona na piersi.
- Czasami trzeba... zjeść coś innego niż pizza, wiesz o tym co nie?
- Jasne, przecież są jeszcze frytki i hamburgery.- wyszczerzył się.
- Wiesz o co mi chodzi.- przewróciłam oczami.
- Już dobra, rozumiem.- uśmiechnął się i podał mi talerz z jedzeniem oraz sztuczce a drugą porcje wziął dla siebie. Usiedliśmy przy blacie kuchennym i w ciszy zajadaliśmy się przepysznym omletem. Cholera, sama nie wiem, czy potrafiłabym zrobić lepszy.


Po zjedzonym śniadaniu Justin odwiózł mnie do szkoły, ponieważ mój samochód dopiero od jakieś godziny znajdował się u mechanika. Pożegnałam się z chłopakiem całując go w usta i poprosiłam aby na siebie uważał, ponieważ doskonale wiedziałam o jego planach na dzisiejsze popołudnie.



Justin POV’


-Jesteś pewny, że to dobry pomysł? Nie lepiej spotkać się wieczorem?- zapytał Chris, kiedy parkowałem samochód kilkanaście metrów, przed jakimś minimalnym magazynem.
- Stary, wyluzuj. Mimo jak bardzo mylnie wygląda Walker, to ma jednak coś tej inteligencji i zdecydowanie zauważyłby, że coś jest nie tak, kiedy Kevin zaproponowałby spotkanie w zupełnych ciemnościach. Nikt się tu nie kręci, więc nie musisz się cykać.- oznajmiłem.
- Nie cykam się.- zaprzeczył. – Po prostu, kurwa, nie mam zamiaru oglądać was wszystkich na spacerniaku.
- Dobra, jesteście gotowi?- zapytałem Ryan’a, Max’a no i Chris’a, kiedy drugi samochód, zaparkował obok nas.
„Zdecydowanie” „Jasne” „O tak”- odpowiedzieli chórem, na co pokiwałem zadowolony głową.
Wysiadłem jako pierwszy z samochodu i delikatnie zamknąłem drzwi, aby nie narobić niepotrzebnego hałasu, co na całe szczęście reszta również uczyniła. Wszyscy upewnili się czy mają ze sobą broń i skierowaliśmy się do wnętrza magazynu, gdzie miał czekać na nas już Walker.

Przekląłem cicho, kiedy przez nieduże okienko, zauważyłem trzech innych facetów, stojących obok Walker’a.
- Co jest?- zapytał cicho Luke.
- Skurwiel ma towarzystwo.- warknąłem i wyciągnąłem broń zza paska, a następnie najdelikatniej jak potrafiłem odbezpieczyłem ją i przeładowałem.
Skórzane rękawiczki, które znajdowały się na naszych dłoniach, nieco utrudniały robotę, ale czego się nie robi, żeby nie musieć sprzątać później tego całego syfu.
- Kurwa, stary.- westchnąłem wpatrując się raz w Max’a, a raz w okienko przez które było widać Walker’a. Na całe szczęście żaden z nich, niczego nie usłyszał.
- Kurwa, wiesz, że tej spluwy nie da się cicho przeładować.- wytłumaczył.
- Dobra. Wchodzimy na trzy.- oznajmiłem i odliczyłem, a następnie wszyscy zgodnie wparowaliśmy do pomieszczenia z wyciągniętymi przed siebie brońmy.
Ludzie Walker’a zareagowali nieco później, lecz po chwili cztery pistolety, było wycelowanych w naszą trójkę.
-Proszę, proszę, cóż za zaszczyt.- zaśmiał się Walker.- Zgaduje, że Kevin raczej się nie pojawi.- westchnął, udając niezadowolonego.
- Zdecydowanie ludzie, którzy są wobec nas lojalni, żyją o wiele dłużej.- uśmiechnąłem się wrednie, ignorując jego poprzednie słowa.
- Gówno mnie to obchodzi.- zaśmiał się.
- A być może powinno.- oblizałem usta.
Dosłownie przez kilka sekund, dało się zauważyć zmieszanie na twarzy Walker’a, ale nie potrwało to długo.
- Co masz na myśli?- zapytał podchodząc o krok bliżej z wycelowaną w moją stronę bronią.
- Carter, otrzymał już swoją karę.- Walker wciągnął gwałtownie powietrze do płuc- Niezły z ciebie wspólnik, przyjaciel czy chuj wie kto, że nawet nie zauważyłeś jego zniknięcia.
- Co zrobiliście?- zmrużył oczy.
- Za górami, za lasami, istnieje kilka świetnie ukrytych, Amerykańskich jezior. Twój koleżka, prawdopodobnie właśnie pływa na dnie, jednego z nich.- uśmiechnąłem się wrednie. – Chcesz usłyszeć, morał tej bajeczki? Otóż wbijanie pieprzonego noża w nasze plecy i pieprzone zjednoczenie z wrogiem, zazwyczaj kończą się takim chujowym zakończeniem.- uśmiechnąłem się diabelnie, kiedy zauważyłem otwierające się drzwi za plecami Walker’a. Minutę później Ryan, Chaz oraz Chris przyciskali spluwy do łbów koleżków Walker’a. Wystarczyła sekunda nieuwagi chłopaka i po chwili moja broń, również znalazła się przy jego czaszce.
- Widzisz… to naprawdę w chuj męczące, kiedy musisz pozbyć się pieprzonego, zimnego ciała, praktycznie za każdym razem paprzącego krwią, a fakt że jest was tu czterech daje nam więcej roboty, co nie jest fajne, ale Walker mam całkiem niezłą propozycje, twoi kumple nie mają takiej szansy wyboru.- uśmiechnąłem się nieszczerze do wystraszonej trójki przytrzymywanej przez moich chłopców. – Wolisz umrzeć tu i teraz, czy chcesz abym pomęczył cię trochę, aż umrzesz z powodu bólu a następnie zaciągnę Cię do lasu i pozbędę wrzucając do cholernie głębokiego jeziorka. Co wybierasz?
- Pieprz się, Bieber.
- Już gdzieś to słyszałem.- przewróciłem oczami.- Skoro nie skorzystasz, to wybieram sam za Ciebie. Do zobaczenia w piekle.- zaśmiałem się diabelsko i odsunąłem kawałek, naciskając spust.
Obserwowałem jak ciało chłopaka opada bezwładnie na podłogę a następie kiwnąłem do chłopców. Po pomieszczeniu rozniosło się kilka wystrzałów. Podrapałem policzek i westchnąłem.
- Zbieramy się, Panowie.- oznajmiłem, kierując się w stronę wyjścia.



Kathe POV’

- Jeszcze godzina i weekend!- oznajmiła uśmiechnięta Emilly, opierając się o swoją szafkę na korytarzu.
- Hej, to że ty masz jutro dentystę, nie oznacza, że wszyscy mają dzień wolny od zajęć.- mruknęłam niezadowolona.
- Aaa tak, racja. Dasz radę.- poklepała mnie po ramieniu. – A tak ogólnie jak układa Ci się z Justin’em?
- Ogólnie… dobrze, bardzo dobrze.- wzruszyłam ramionami i posłałam jej lekki uśmiech.
- To cudownie. Tak w ogóle, kiedy on albo Ryan mają zamiar pojawić się w szkole?
- Nie mam pojęcia… teraz mają kilka spraw do załatwienia.- Emilly pokiwała głową.

Podskoczyłam wystraszona kiedy poczułam lekkie klepanie w moje plecy. Obróciłam się aby zobaczyć kto stoi za mną i w tej samej chwili poczułam całkiem mocne uderzenie w policzek.
- Kurwa.- usłyszałam za sobą głos Emilly.
- Jesteś bezwartościową suką, która odbija czyichś chłopaków!  Zostaw Justin’a w spokoju, to że dajesz mu dupy nie sprawi, że będziecie wspaniałą parą! On jest mój, dziwko! Jest mój! – zamachnęła się kolejny raz, lecz w porę odsunęłam się na bok.
Uśmiechnęłam się szyderczo i zanim zdążyłam dobrze pomyśleć moja pięść zderzyła się z twarzą Vanessy.

3 komentarze:

  1. Niesamowity rozdział czekam na kolejny <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Kate się rozkręca , czyżby towarzystwo Justina miało na nią jakiś wpływ XD ? Rewelacja !

    OdpowiedzUsuń
  3. Ohoho. .no nieźle :D nie mogę się doczekać nasteonego :* wesołych Świąt ❤

    OdpowiedzUsuń