Kathe POV'
Siedziałam wtulona w
Justin’a na kanapie, w salonie od ponad godziny. Na zegarze widniała godzina 3
rano, ale nikt z nas nie miał zamiaru iść spać.
Po tym, jak zamknęłam
się w tym dziwnym pomieszczeniu minęło dobre pół godziny, aż w końcu Justin po
mnie przyszedł.
Cieszyłam się
cholernie bardzo, że nikomu nie stała się krzywda.
- Więc jesteśmy
wspólnego zdania, że to robota Blackness’ów, bo wiadomo że Walker niebyły w
stanie zrobić w pojedynkę takiego zamieszania, ale do cholery czego mogą
chcieć?- Luke usiadł prosto i przeczesał dłonią swoje włosy, prawdopodobnie
zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Nie są stąd, więc
moim zdaniem jedyne na czym może im zależeć to nasze tereny. Prawdopodobnie
chcą rozszerzyć swoje działania.- odpowiedział Chaz.
Poprawiłam się na
kolanach Justin’a, przyciskając bardziej głowę do jego klatki piersiowej i
wsłuchując się równocześnie w bicie serca szatyna, jak i rozmowę chłopców.
- I najszybszym
sposobem będzie pozbycie się nas.- dokończył Max.
- Ale dlaczego
rozpoczęli wszystko od Kathe?- zapytał Ryan.
Poczułam jak ciało
szatyna gwałtownie się napina. Chłopak objął mnie mocniej w tali, przez co
westchnęłam zadowolona.
- Zniszczymy ich
szybciej, zanim, kurwa, wykonają jakikolwiek krok.- warknął Justin.- W ciągu 24
godzin musimy mieć wszystkie najważniejsze informacje na ich temat a potem
pomyślimy od czego zacząć.
- A co z Walker’em?-
zapytał Chris.
Justin przez chwilę
się nie odzywał a kiedy już to zrobił na moim ciele pojawiła się gęsia skóra, z
powodu pojawiających się w mojej głowie wyobrażeń.
- Kevin zadzwoni do
Walkera i poprosi o spotkanie. Zamiast niego pojawimy się my i pozbędziemy się
kolejnego problemu. Pozbycie się Blackness’ów jest od dzisiaj naszym
priorytetem i nie będę bawił się w jakieś jebane podchody. Na dzisiaj to tyle,
byłoby najlepiej jeśli o 6 rano wszyscy byliby na nogach.- Justin podniósł się
do góry i podtrzymał mnie, abym nie upadła.
Pożegnałam się z
chłopcami i ruszyłam z chłopakiem na górę.
Po wkroczeniu do
pokoju chłopak zamknął za nami drzwi i pociągnął mnie za rękę w stronę łóżka,
usiadł na nim i wciągnął mnie na swoje kolana, obejmując mnie w tali.
- Nie pozwolę aby
ktokolwiek Cię skrzywdził.- warknął i przyciągnął mnie do swojej klatki
piersiowej, przytulając mocno.
- Wiem, Justin,
wiem.-oddałam uścisk i wtuliłam głowę w jego szyję.
- Kocham Cię.-
gwałtownie odsunęłam się od chłopaka i z ogromnym uśmiechem na ustach oparłam
swoje czoło o jego.
Justin zaśmiał się
widząc moją minę i cmoknął mnie w usta.
- Ja też Cię kocham.-
powiedziałam, wzdychając zadowolona.
Nigdy nie pomyślałabym,
że dwa słowa z ust chłopaka mogą za każdym razem sprawiać tyle radości i
przyjemnych uczuć.
- Idziesz do szkoły?-
zapytał po chwili ciszy.
Pokiwałam głową i
uśmiechnęłam się lekko, na co Bieber westchnął.
- W porządku. Odwiozę
Cię, a teraz idziemy spać, chyba że chcesz aby ludzie w szkole widząc Cię,
pomyśleli jak bardzo wymęczyłem Cię w nocy.- wyszczerzył się na co przewróciłam
oczami.
- Tak, jasne.-
zaśmiałam się i zeszłam z kolan chłopaka. Zdjęłam buty i wgramoliłam się pod
zimną kołdrę, nie mając sił się rozbierać.
- Jeszcze zobaczysz.
Przekonasz się o tym, szybciej niż myślisz.- uśmiechnął się i kilka sekund
później dołączył do mnie, również nie fatygując się ze zdjęciem ubrań.
Wtuliłam się w ciało
chłopaka i odchyliłam głowę lekko do tyłu, aby pocałować jego szczękę.
Mruknęłam i
mimowolnie odchyliłam głowę w bok, kiedy poczułam ciepłe pocałunki składane na
mojej szyi, które schodziły coraz niżej. Otworzyłam niechętnie oczy i uchyliłam się bardziej w bok, a następnie spojrzałam na nachylającego się nade mną chłopaka.
- Dzień Dobry.-
uśmiechnął się pokazując swoje białe ząbki.
Szatyn był już ubrany
w świeże ubrania i pachniał męskich żelem pod prysznic.
- Która godzina?-
zapytałam a następnie odchrząknęłam, słysząc swoją chrypkę.
- 8, jeśli nie chcesz
się spóźnić do szkoły, to wstawaj.- cmoknął mnie ostatni raz w szyję i wstał
idąc w kierunku drzwi. Przechodząc przez próg, obrócił głowę w moją stronę.
- Śniadanie będzie
na ciebie czekać na dole.- oznajmił i zniknął.
Przetarłam piąstkami
oczy i z wielką niechęcią podniosłam się z łóżka. Podeszłam do torby, którą
przywiozłam tutaj wczoraj, ze swojego domu. Zabrałam potrzebne mi rzeczy i
zamknęłam się z nimi w łazience.
Już schodząc po
schodach, dało się poczuć niezidentyfikowany, przyjemny zapach. Skierowałam się
do kuchni i przechodząc przez salon przywitałam się krótkim „Dzień Dobry” z
chłopcami. Zatrzymałam się zdziwiona w progu kuchni, a następnie podeszłam
cicho do obróconego do mnie plecami chłopaka i objęłam go w pasie. Justin nawet
nie drgnął, przez co wydęłam lekko wargi, niezadowolona.
- Skarbie, robiąc to
co robię mam całkiem dobrze wyczulony słuch i doskonale słyszałem twoje „Dzień
Dobry”.- zaśmiał się i obrócił się do mnie przodem.
Zerknęłam przez jego
ramię i uśmiechnęłam się.
- A jednak umiesz
gotować?- podniosłam do góry brwi, przyglądając się przepysznie wyglądającemu
omletowi.
- Czasami trzeba.-
wzruszył ramionami.
Odsunęłam się od
Bieber’a i zaplotłam ramiona na piersi.
- Czasami trzeba... zjeść
coś innego niż pizza, wiesz o tym co nie?
- Jasne, przecież są
jeszcze frytki i hamburgery.- wyszczerzył się.
- Wiesz o co mi
chodzi.- przewróciłam oczami.
- Już dobra,
rozumiem.- uśmiechnął się i podał mi talerz z jedzeniem oraz sztuczce a drugą
porcje wziął dla siebie. Usiedliśmy przy blacie kuchennym i w ciszy zajadaliśmy
się przepysznym omletem. Cholera, sama nie wiem, czy potrafiłabym zrobić
lepszy.
Po zjedzonym
śniadaniu Justin odwiózł mnie do szkoły, ponieważ mój samochód dopiero od
jakieś godziny znajdował się u mechanika. Pożegnałam się z chłopakiem całując
go w usta i poprosiłam aby na siebie uważał, ponieważ doskonale wiedziałam o
jego planach na dzisiejsze popołudnie.
Justin POV’
-Jesteś pewny, że to
dobry pomysł? Nie lepiej spotkać się wieczorem?- zapytał Chris, kiedy
parkowałem samochód kilkanaście metrów, przed jakimś minimalnym magazynem.
- Stary, wyluzuj.
Mimo jak bardzo mylnie wygląda Walker, to ma jednak coś tej inteligencji i zdecydowanie
zauważyłby, że coś jest nie tak, kiedy Kevin zaproponowałby spotkanie w
zupełnych ciemnościach. Nikt się tu nie kręci, więc nie musisz się cykać.-
oznajmiłem.
- Nie cykam się.-
zaprzeczył. – Po prostu, kurwa, nie mam zamiaru oglądać was wszystkich na
spacerniaku.
- Dobra, jesteście
gotowi?- zapytałem Ryan’a, Max’a no i Chris’a, kiedy drugi samochód,
zaparkował obok nas.
„Zdecydowanie”
„Jasne” „O tak”- odpowiedzieli chórem, na co pokiwałem zadowolony głową.
Wysiadłem jako
pierwszy z samochodu i delikatnie zamknąłem drzwi, aby nie narobić niepotrzebnego
hałasu, co na całe szczęście reszta również uczyniła. Wszyscy upewnili się czy
mają ze sobą broń i skierowaliśmy się do wnętrza magazynu, gdzie miał
czekać na nas już Walker.
Przekląłem cicho,
kiedy przez nieduże okienko, zauważyłem trzech innych facetów, stojących obok
Walker’a.
- Co jest?- zapytał
cicho Luke.
- Skurwiel ma
towarzystwo.- warknąłem i wyciągnąłem broń zza paska, a następnie najdelikatniej
jak potrafiłem odbezpieczyłem ją i przeładowałem.
Skórzane rękawiczki,
które znajdowały się na naszych dłoniach, nieco utrudniały robotę, ale czego
się nie robi, żeby nie musieć sprzątać później tego całego syfu.
- Kurwa, stary.-
westchnąłem wpatrując się raz w Max’a, a raz w okienko przez które było widać
Walker’a. Na całe szczęście żaden z nich, niczego nie usłyszał.
- Kurwa, wiesz, że
tej spluwy nie da się cicho przeładować.- wytłumaczył.
- Dobra. Wchodzimy na
trzy.- oznajmiłem i odliczyłem, a następnie wszyscy zgodnie wparowaliśmy do
pomieszczenia z wyciągniętymi przed siebie brońmy.
Ludzie Walker’a
zareagowali nieco później, lecz po chwili cztery pistolety, było wycelowanych w
naszą trójkę.
-Proszę, proszę, cóż
za zaszczyt.- zaśmiał się Walker.- Zgaduje, że Kevin raczej się nie pojawi.-
westchnął, udając niezadowolonego.
- Zdecydowanie
ludzie, którzy są wobec nas lojalni, żyją o wiele dłużej.- uśmiechnąłem się
wrednie, ignorując jego poprzednie słowa.
- Gówno mnie to
obchodzi.- zaśmiał się.
- A być może
powinno.- oblizałem usta.
Dosłownie przez kilka
sekund, dało się zauważyć zmieszanie na twarzy Walker’a, ale nie potrwało to
długo.
- Co masz na myśli?-
zapytał podchodząc o krok bliżej z wycelowaną w moją stronę bronią.
- Carter, otrzymał
już swoją karę.- Walker wciągnął gwałtownie powietrze do płuc- Niezły z ciebie
wspólnik, przyjaciel czy chuj wie kto, że nawet nie zauważyłeś jego zniknięcia.
- Co zrobiliście?-
zmrużył oczy.
- Za górami, za
lasami, istnieje kilka świetnie ukrytych, Amerykańskich jezior. Twój koleżka,
prawdopodobnie właśnie pływa na dnie, jednego z nich.- uśmiechnąłem się wrednie.
– Chcesz usłyszeć, morał tej bajeczki? Otóż wbijanie pieprzonego noża w nasze
plecy i pieprzone zjednoczenie z wrogiem, zazwyczaj kończą się takim chujowym
zakończeniem.- uśmiechnąłem się diabelnie, kiedy zauważyłem otwierające się
drzwi za plecami Walker’a. Minutę później Ryan, Chaz oraz Chris przyciskali
spluwy do łbów koleżków Walker’a. Wystarczyła sekunda nieuwagi chłopaka i po
chwili moja broń, również znalazła się przy jego czaszce.
- Widzisz… to
naprawdę w chuj męczące, kiedy musisz pozbyć się pieprzonego, zimnego ciała,
praktycznie za każdym razem paprzącego krwią, a fakt że jest was tu czterech
daje nam więcej roboty, co nie jest fajne, ale Walker mam całkiem niezłą
propozycje, twoi kumple nie mają takiej szansy wyboru.- uśmiechnąłem się
nieszczerze do wystraszonej trójki przytrzymywanej przez moich chłopców. –
Wolisz umrzeć tu i teraz, czy chcesz abym pomęczył cię trochę, aż umrzesz z powodu
bólu a następnie zaciągnę Cię do lasu i pozbędę wrzucając do cholernie
głębokiego jeziorka. Co wybierasz?
- Pieprz się, Bieber.
- Już gdzieś to
słyszałem.- przewróciłem oczami.- Skoro nie skorzystasz, to wybieram sam za
Ciebie. Do zobaczenia w piekle.- zaśmiałem się diabelsko i odsunąłem kawałek,
naciskając spust.
Obserwowałem jak
ciało chłopaka opada bezwładnie na podłogę a następie kiwnąłem do chłopców. Po
pomieszczeniu rozniosło się kilka wystrzałów. Podrapałem policzek i
westchnąłem.
- Zbieramy się,
Panowie.- oznajmiłem, kierując się w stronę wyjścia.
Kathe POV’
- Jeszcze godzina i
weekend!- oznajmiła uśmiechnięta Emilly, opierając się o swoją szafkę na
korytarzu.
- Hej, to że ty masz
jutro dentystę, nie oznacza, że wszyscy mają dzień wolny od zajęć.- mruknęłam
niezadowolona.
- Aaa tak, racja.
Dasz radę.- poklepała mnie po ramieniu. – A tak ogólnie jak układa Ci się z
Justin’em?
- Ogólnie… dobrze,
bardzo dobrze.- wzruszyłam ramionami i posłałam jej lekki uśmiech.
- To cudownie. Tak w
ogóle, kiedy on albo Ryan mają zamiar pojawić się w szkole?
- Nie mam pojęcia…
teraz mają kilka spraw do załatwienia.- Emilly pokiwała głową.
Podskoczyłam
wystraszona kiedy poczułam lekkie klepanie w moje plecy. Obróciłam się aby
zobaczyć kto stoi za mną i w tej samej chwili poczułam całkiem mocne uderzenie
w policzek.
- Kurwa.- usłyszałam
za sobą głos Emilly.
- Jesteś
bezwartościową suką, która odbija czyichś chłopaków! Zostaw Justin’a w spokoju, to że dajesz mu
dupy nie sprawi, że będziecie wspaniałą parą! On jest mój, dziwko! Jest mój! –
zamachnęła się kolejny raz, lecz w porę odsunęłam się na bok.
Uśmiechnęłam się
szyderczo i zanim zdążyłam dobrze pomyśleć moja pięść zderzyła się z twarzą
Vanessy.
Niesamowity rozdział czekam na kolejny <3
OdpowiedzUsuńKate się rozkręca , czyżby towarzystwo Justina miało na nią jakiś wpływ XD ? Rewelacja !
OdpowiedzUsuńOhoho. .no nieźle :D nie mogę się doczekać nasteonego :* wesołych Świąt ❤
OdpowiedzUsuń