niedziela, 9 października 2016

Rozdział 54: Dzisiejsza noc



Kathe POV’

Od prawie trzech godzin siedziałam przed salą operacyjną, nie ruszając się z miejsca i czekając na kogoś, kto poinformuje mnie o stanie Justin’a.
Wszyscy byliśmy zmęczeni i wystraszeni, co było widać już na pierwszy rzut oka.
Westchnęłam przecierając piąstkami spuchnięte od płaczu oczy.
Powstrzymywałam się od płaczu, jak tylko mogłam, ponieważ bałam się co może mi się przyśnić, jeśli ponownie zamknę oczy.
Duże metalowe drzwi znajdujące się przed nami zaczęły się uchylać, przez co przełknęłam nerwowo ślinę. Odetchnęłam z ulgą kiedy przed nami stanął kompletnie mi obcy lekarz w śnieżnobiałych spodniach oraz koszulce.
- Wszyscy Państwo jesteście spokrewnieni z Panem Bieber’em?- mężczyzna około 40 lat uśmiechnął się do nas miło.
- Jesteśmy dla niego najbliższymi osobami. – oznajmił Max
Lekarz rozejrzał się po pomieszczeniu, przypatrując się każdemu po kolei.
- Rozumiem. Nazywam się David Robinson i będę lekarzem prowadzącym Pana Bieber’a. Operacja przebiegła pomyślnie. Więcej szczegółów o stanie zdrowia pacjenta udzielę Państwu po dokładnym badaniu. – odetchnęłam z ulgą, modląc się równocześnie aby wszystko było z nim w porządku.
- Gdzie go przenosicie?- zapytał Chris
- Proszę pojechać na 7 piętro i zapytać jednej z pielęgniarek o salę Pana Bieber’a, ponieważ nie potrafię jak na tą chwilę  udzielić Państwu szczegółowych informacji. Naprawdę muszę już iść. Do widzenia. – kiwnął nam głową i odszedł w kierunku wyjścia.
Oparłam głowę o ścianę za mną i przymknęłam na chwilę oczy wzdychając głośno.
- Justin jest silnym chłopakiem, poradzi sobie.- powiedział Ryan i poklepał mnie po ramieniu.
            Przytaknęłam kiwnięciem głowy i podniosłam się na równe nogi.
- Chodźmy poszukać tej sali.


- Nareszcie- mruknął Luke kiedy po kilku pomyłkach pielęgniarki dotarliśmy pod wolną sale.
Usiadłam na jednym z czterech wolnych krzeseł znajdujących się pod salą.
- Ile to może trwać?- zapytałam spoglądając po kolei na chłopaków.
- Nie mam pojęcia.- odpowiedział Chaz a reszta mu przytaknęła.
Rozejrzałam się po korytarzu i drgnęłam nagle kiedy zauważyłam znajomą twarz. Zamrugałam powiekami, upewniając się czy aby na pewno dobrze widzę a następnie szybko obróciłam głowę w bok kiedy wzrok Ciotki spoczął na mojej osobie.
Dosłownie minutę później mogłam usłyszeć jej głoś tuż obok mnie.
- Kathe, kochanie co ty tutaj robisz?
Obróciłam głowę w jej kierunku i uśmiechnęłam się lekko.
- Jezuu, skarbie… co się dzieje? Dlaczego płakałaś? – pytała zatroskana.
- Nic Ciociu, po prostu bliska dla mnie osoba znalazła się w ciężkim stanie, ale teraz jest już chyba okay.
- To dobrze. Gdybyś potrzebowała pomocy, wiesz gdzie mnie szukać. Pozdrów rodziców.
- Dziękuje. A ty wuja i Cody’ego. – wymusiłam uśmiech i przeniosłam wzrok za jej plecy, kiedy z jednej wind dla personelu wyłoniło się szpitalne łóżko z przymocowaną kroplówką i kilkoma innymi rzeczami, pchane przez dwie pielęgniarki oraz dwóch lekarzy w tym doktora Robinson'a. Wstałam na równe nogi, nie spuszczając wzroku z zmierzających w naszym kierunku ludzi. Kątem oka widziałam Ciocię, która przypatrywała mi się zaciekawiona.
Wstrzymałam powietrze kiedy łóżko zatrzymało się obok mnie, a nieznany mi lekarz otworzył drzwi od Sali Justin’a. Moje policzki szybko stały się mokre, kiedy przypatrywałam się jego zabandażowanej głowie, sinym policzkom i zranionym wargom. Reszta ciała była przykryta białą kołdrą, ale tyle mi wystarczyło abym kolejny raz dzisiejszego dnia, rozpłakała się jak małe dziecko.
Zrobiłam kilka dużych kroków do przodu i delikatnie, uważając aby nie zrobić mu krzywdy, pogłaskałam jego siny policzek.
- Przepraszam Panią, ale musimy wwieść pacjenta do Sali- oznajmiła Pielęgniarka
Przeniosłam zamglone spojrzenie na twarz kobiety i ledwo zauważalnie pokiwałam głową, a następnie odsunęłam się od szpitalnego łóżka, pozwalając bez problemowo wprowadzić łóżko do Sali, a następnie sama zrobiłam kilka kroków do przodu.
- Proszę aby Pani jak na razie została tutaj. Musimy wypełnić, należące do nas zadania, a nie możemy tego zrobić w Pani obecności. Powiadomimy Państwa kiedy będziecie mogli wejść do Pacjenta. – powiedział ten drugi lekarz, który towarzyszył Robinson’owi, a następnie wszedł do pomieszczenia i zamknął mi drzwi przed nosem.
Cofnęłam się do tyłu i usiadłam na plastikowym krzesełku, chowając twarz w dłoniach.
-Ej… przestań płakać, teraz już będzie tylko lepiej.- pocieszał mnie Max.
Odsłoniłam twarz i uśmiechnęłam się pociągając nosem do chłopaka kucającego przede mną.
- Jeśli coś by mu…
- Już jest dobrze. Ten Idiota, którego i tak wszyscy uwielbiamy, wyliże się z tego szybciej niż nam się wydaje, więc głowa do góry, musimy tylko troszkę poczekać.- przerwał mi chłopak i klepnął mnie lekko w kolano.
Przełknęłam gulę w moim gardle i rozejrzałam się wokół siebie. Chłopcy przyglądali mi się z lekkimi uśmiechami, jak dla mnie trochę współczującymi. Po Cioci nie było już śladu, nawet nie zauważyłam kiedy się oddaliła.
Wytarłam mokre policzki i wyjęłam telefon aby sprawdzić która  jest godzina. 1:07
To aż dziwne, że żaden z rodziców jeszcze do mnie nie zadzwonił. Prawdopodobnie nawet nie zauważyli, że niema mnie w domu, jeśli wrócili późno.
Nie miałam powodów aby denerwować się z tego powodu, ponieważ to oznaczało, że jak na razie nie będę musiała im się tłumaczyć, ani wyjaśniać co się stało.
Schowałam telefon i oblizałam suche usta.
- Chciałabyś coś zjeść, albo się napić?- zapytał Chaz
- Nie dziękuje, nie dam rady niczego przełknąć. – chłopak kiwnął głową i usiadł obok mnie.
- Masz zamiar iść na jutrzejsze zajęcia?- zapytał
- Raczej nie będę w stanie.- wzruszyłam ramionami.
- Nie jest Ci zimno?
- Naprawdę jest dobrze Chaz, dziękuje Ci za troskę, ale jakoś się trzymam. – uśmiechnęłam się lekko do chłopaka.
 - Wiesz nie chce, żeby twój chłopak skopał nam tyłki kiedy się  obudzi, za to że Cię nie przypilnowaliśmy. – poklepałam go lekko po plecach.
- Spokojnie, czuje się dobrze. Nie musisz się martwić o swój tyłek.
- Uff…- chłopak przetarł czoło, udając że ściera z niego pot. Przytuliłam się lekko do Chaz’a wprawiając go w lekkie zdezorientowanie.
Byłam wdzięczna, że pomimo trudnej sytuacji, która również go dotyczy, próbuje mnie rozśmieszyć oraz martwi się o moje samopoczucie.
-Dziękuje.- mruknęłam i odsunęłam się od szatyna.
- Nie ma za co, mała. Nie powinno Cię dziwić, że traktujemy Cię poważnie, tak jakby należysz już do tego składu. – poczochrał mnie po głowie i wstał podchodząc do Chris’a.
Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc dokładnie co chłopak miał na myśli i nie dane mi było zastanawiać się nad tym dłużej, ponieważ z Sali obok nas wyszła cała czteroosobowa grupa.
 Wszyscy obróciliśmy się twarzami w kierunku personelu szpitala.
- Mogą już Państwo wejść, lecz proszę tylko na chwilę. Godziny odwiedzin już dawno się skończyły.- oznajmił doktor Robinson.
Oczywiście miałam zamiar poprosić o to abym mogła zostać dłużej, ale to za chwilę.
- Mógłby nam Pan Doktor powiedzieć, co mu jest?- zagryzłam dolną wargę, kiedy zaczęła niebezpiecznie drżeć.
Doktor David westchnął i rozejrzał się.
-  Co z najbliższą rodziną pacjenta?- zapytał doktor ignorując moje wcześniejsze pytanie.
- Justin nie utrzymuje kontaktu z rodziną. Ma tylko nas.- wyjaśnił Ryan.
- W porządku. Mam rozumieć, że mogę swobodnie mówić, przy wszystkich Państwu?
- Tak.- przytaknął Chris.
- Pan Bieber został do nas przywieziony z Odmą Otwartą Opłucną jest to rana otwarta w klatce piersiowej. Na skutek wzrostu ciśnienia w klatce piersiowej zapadło się lewe płuco, więc zostaliśmy zmuszeni do przeprowadzenia w szybkim tempie operacji, ponieważ Odma Otwarta Opłucna jest zagrożeniem dla życia. Operacja przebiegła pomyślnie, pacjent podczas operacji raz stracił oddech, na całe szczęście szybko udało nam się je przywrócić. Założyliśmy opatrunek i drenaż ssący, który spróbuje podnieść zapadnięte płuco. Oprócz tego Pan Bieber stracił dużo krwi, więc zajęliśmy się również i tym. Jest też nieduża rana szarpana na prawym ramieniu spowodowana uderzeniem jakimś narzędziem o tępej krawędzi. Pan Bieber podczas upadku doznał również stłuczenia mózgu i lekkiego uszkodzenia skory głowy. Na całe szczęście wygląda na to że ten upadek nie spowodował żadnych poważnych szkód, co najwyżej Pan Bieber po przebudzeniu może cierpieć na nudności i bóle głowy. Mimo to dzisiejsza noc będzie najważniejsza dla Pana Bieber'a jak i dla Państwa, ponieważ po tak poważnym uszkodzeniu klatki piersiowej istnieje możliwość zatrzymania akcji serca. To tyle.- wpatrywałam się w lekarza z niedowierzaniem. Ruszyłam w kierunku drzwi, chcąc jak najszybciej zobaczyć Justin’a.
- Idź na razie sama.- obróciłam się zdziwiona w kierunku Luka.
- A co z wami?
- My wejdziemy za chwilę, no dalej… leć. – otworzyłam drzwi i weszłam do środka Sali.
Pomieszczenie nie było duże, ale również nie jakieś małe. Ściany były koloru beżowego a podłoga została wyłożona białymi płytkami. Na środku pomieszczenia po lewej stronie, pod ścianą stało jedno łóżko szpitalne, na którym leżał mój chłopak, przyłączony do hałasujących maszyn szpitalnych. Na przeciwko łóżka, na ścianie, znajdował się nieduży telewizor, było również kilka plastikowych krzeseł wyłożonymi poduszkami. W Sali były jeszcze białe drzwi, prowadzące prawdopodobnie do łazienki oraz mała beżowa kanapa w rogu pokoju.
Chwyciłam najbliższe krzesło i przystawiłam je do łóżka po prawej stronie, następnie na nim siadając. Przełknęłam ślinę, a następnie wstałam i przymknęłam na sekundę oczy. Odsunęłam powolutku kołdrę z klatki piersiowej szatyna i zamrugałam szybko powiekami, powstrzymując łzy.
Na jego klatce piersiowej znajdował się gigantyczny opatrunek, drugi na prawym ramieniu i oczywiście był jeszcze ten na głowie. Przykryłam chłopaka i usiadłam na krzesełku wsłuchując się w dźwięk maszyny, która pomagała mu oddychać oraz tej która monitorowała prace jego serca. Pochyliłam się w stronę szatyna i złożyłam delikatnego całusa na jego ustach. Wsunęłam dłoń pod kołdrę i odnalazłam jego dłoń, splatając nasze palce razem.
Po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk otwieranych drzwi, ale nie miałam potrzeby aby się obrócić, ponieważ wiedziałam, że najpewniej są to chłopcy. Po kilku sekundach obok mnie stała już cała piątka, która przypatrywała się dokładnie swojemu przyjacielowi.
- Jeśli chcesz możesz zostać tutaj na noc.- cisze przerwał Luke, obracając się twarzą w moją stronę.
- Nie mogę, słyszeliście co powiedział lekarz. Nie chce, żeby mnie stąd wywalili. Wolę posiedzieć z nim tą chwilę, niż żebym nie mogła go w ogóle odwiedzać przez sprawianie kłopotów. – odpowiedziałam
- Tym się nie przejmuj. Jest w stanie zrobić dla nas wyjątek i możemy siedzieć przy nim do kiedy chcemy.- oznajmił Chaz
- Nie chce wiedzieć co zrobiliście i co mu powiedzieliście, ale starajcie się być mili dla doktora Robinson’a, bo chyba nikt z nas nie chce, żeby odbiło to się w jakimś stopniu na leczeniu Justin’a. Rozumiecie?- wszyscy zgodnie pokiwali głowami, więc posłałam im lekki uśmiech. – Ale jeśli już się zgodził, to posiedzę tu trochę dużej.
- W porządku. My pojedziemy do domu i zajmiemy się szukaniem tych kawałków gówien, które mu to zrobiły. Wrócimy tutaj rano, potrzebujesz czegoś?
Pokręciłam przecząco głową.
- Aaaa… i jeszcze jedno. Policja może zjawić się tutaj, chcąc spisać zeznania, bo najpewniej szpital zawiadomił już te niebieskie wrzody na dupie, więc gdyby o coś pytali, po prostu powiedź, że nie masz pojęcia co się wydarzyło. My się wszystkich zajmiemy.
- Zrozumiałam, Ryan. Udanych poszukiwań. – pomachałam im na do widzenia wolną dłonią i ponownie skupiłam całą swoją uwagę na Justin’ie.-  Jeśli przetrwamy dzisiejszą noc, to przetrwamy wszystko co dalsze.

7 komentarzy: